Do tej pory każda kolejna część Akademii była lepsza od poprzedniej. Seria coraz bardziej wciągała, a "Pocałunek Cienia" był świetny (recenzja TUTAJ). Oczywiście, że w tym wypadku liczyłam, że kolejny tom będzie jeszcze lepszy. Według dużej liczby osób jest, jednak dla mnie tak nie było. "Przysięga krwi" trzyma średni poziom pierwszej części. Zadowala, ale nie zachwyca. Wciąga, ale nie zabiera tak perfidnie czasu, jak jej poprzedniczka.
To nie oznacza, że książka jest zła. Akcja nabiera tępa, poznajemy rodzinę Dymitra, oraz mamy okazję zobaczyć zmianę jaka dokonuje się w człowieku po przemianie w strzygę.
Richelle Mead wplata tutaj zupełnie nowy wątek tzw. Achlemików, którzy mają za zadanie chronić ludzi przed wampirami oraz utrzymać istnienie świata paranormalnego w tajemnicy. Wątek ten zdaje się być wprowadzony trochę na siłę - byłam nie zasoczona, ale bardzo zdziwiona, że pojawiło się coś takiego. Okazało się, że to małe wprowadzenie w kolejną serię autorki pt. "Kroniki krwi", gdzie główną bohaterką jest Sydney (debiutująca właśnie w "Przysiędze"). Mam wrażenie, że to trochę taki kasowy zabieg.
Dla mnie to najgorsza część z dotychczasowych i mam nadzieję, że "W Mocy Ducha" wróci klimatem do poprzednich tomów.
Ogólna ocena: 7/10
Boziu, kocham całą AW, życie bym oddała za Rose i resztę! :3
OdpowiedzUsuńCzytałam bardzo dawno, ale milo wspominam
OdpowiedzUsuńMam trzy pierwsze tomy AW na swojej półce, z polecenia koleżanek. Nie mam pojęcia kiedy je przeczytam, ale mam nadzieję, że jakoś znajdę czas (który w sumie jest bardzo ograniczony) :)
OdpowiedzUsuń