sobota, 1 lutego 2014

Kwartet


Jesteś w kwiecie wieku. Stoisz na scenie, a z widowni nic nie słychać, bo wszyscy słuchają twego śpiewu. Jesteś gwiazdą estrady. Twój głos oczarowuje każdego. Po wspaniałym wystąpieniu dostajesz owacje na stojąco. Jak za każdym razem kłaniasz się dwanaście razy.. a może dziewięć. Nieważne. Dostajesz kwiaty. Wzruszasz się swoim sukcesem. Czekaj, jednak nie. To tylko wspaniałe wspomnienie zamierzchłych już czasów. Masz 70 lat i wspominasz to, co było kiedyś. Jednak nie załamujesz się, bo masz fantastycznych przyjaciół, którzy doskonale wiedzą co czujesz.

Mam słabość do takich filmów. Do takich historii życiowych. Bohaterów obrazu niby przytłacza rzeczywistość, ale jednak trzymają byka za rogi, mimo wszystko mają w sobie tę ikrę i poczucie humoru.
Chociaż z wstydem się przyznam, że nie dlatego zwróciłam uwagę na ten tytuł. Najpierw dotarła do mnie wiadomość, że jeden z najlepszych aktorów, jakich dane było mi oglądać na ekranie, postanowił zrobić film. Okej, to taki drugi film w jego karierze. Więc nazwijmy to pierwszym samodzielnym filmem. To dziwne, ale nawet przy zwiastunie nie myślałam o sięgnięciu po barierę sceptycyzmu. Właściwie to Was oszukuję. To wcale nie dziwne, bo jakoś czułam, że ten specyficzny człowiek nie zhańbi się w moich oczach jakąś marną komedyjką o staruszkach.
A więc z czym konkretnie mamy do czynienia?

W filmie Hoffmana istnieje pewien dom opieki. Niby wszystko na tych samych zasadach, nawet nikogo nie zdziwi fakt, że to dom opieki z apartamentami. Sęk w tym, że przywilej zamieszkania w nim osiągają emerytowane gwiazdy muzyki. Słynni śpiewacy i członkowie orkiestry nawzajem dotrzymują sobie towarzystwa: wspominając dawne czasy oraz grając i śpiewając. W tym specyficznym domu mieszka trójka starych (w niedosłownym, jak i dosłownym znaczeniu oczywiście) przyjaciół. Prawdopodobnie poznali się dzięki wspólnemu zaśpiewaniu słynnego "Riggoletta" Verdiego. Oczywiście można się domyślić po tytule, że było ich czworo, jednak ostatnia z słynnego kwartetu dopiero teraz zamieszka w tym osobliwym miejscu.

Jestem niesamowicie zauroczona tym filmem. Obsada jest liczna w popularne nazwiska (Maggie Smith i Micheal Gambon - pamiętacie ich skądś?), więc nie trzeba się martwić o grę aktorską, która jest wprost świetna. Szczególnie polubiłam panią Collins, jako bardzo miłą, ale schorowaną osóbkę oraz drugoplanową rolę Gambona, który co chwilę wszystkimi dyrygował. Spodobał mi się również Connolly w roli żartownisia i flirciarza, który posiadał również drugie - nieco wrażliwsze - wnętrze.

Fabuła nie jest tu szczególnie rozwinięta. Film trwa około półtora godziny, więc nie licznie na jakieś ogromne zrywy akcji. To raczej obraz, gdzie trzeba czytać między wierszami i skupić się na tych pomniejszych scenach.

Muszę przyznać, że uśmiecha mi się taka wizja starości. W gronie przyjaciół i z nieopuszczającym mnie dobrym humorem. Oglądając "Kwartet" nawet w taki najzimniejszy dzień można w żyłach poczuć ciepło w środku - film po prostu jest niezwykle przyjemny w odbiorze i oryginalny.

Ogólna ocena: 8/10

6 komentarzy:

  1. Fanka Harrego Pottera miałaby nie znać Maggie? :D
    Już sam ten fakt powoduje, że chyba sobie obejrzę ten film! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie obejrzę, Zapowiada się bardzo ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałam tego filmu, ale może to zmienię:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę zobaczyć i ja ten film :)

    OdpowiedzUsuń